Podobno można dobrze wyglądać w kwiecie wieku, ale na zawsze pozostać dziewczynką, na dodatek w czerwonym płaszczyku…

        Spodziewaliśmy się jakiejś zmęczonej życiem staruszki, która przeżyła koszmar krakowskiego getta i drżącym głosem opowie nam o „czasie z kamienia”, a spotkaliśmy młodą dziewczynę, tego luksusowego człowieka wyposażonego w pełen pakiet bezpieczeństwa – w otwarte ramiona – do przyjaźni, w otwarte usta, oczy i uszy, żeby słuchać, pocieszać, pamiętać, do świtu rozmawiać.
        Z Romą Ligocką mieliśmy okazję porozmawiać w piątek, w Domu Świętego Józefa w Stanach. Było troszkę o wojnie, i o Spielbergu, o Krakowie, malarstwie, było i o książkach, i o miłości też było… jednak największe wrażenie robiła ta eteryczna zjawa, która szła przez całe życie obok drobnego ciała p. Romy – odwaga, która dziś pozwala jej z taką gracją pisać o prawdzie tamtych czasów, przyznawać się do własnych błędów, uczyć tolerancji, dawać nadzieję, ciepłym płaszczem otulać…