Czy Biedronka przeżyła powstanie, czy czołg wybuchł naprawdę, czy powstańcy nie słuchali dowódców, czy w powstaniu śpiewał Niemen, czy w kanałach oczy świecą się jak wampirom, czyli filmowy miszmasz w reżyserii Jana Komasy.

 

         Uff… byliśmy, zobaczyliśmy, i całe szczęście przeżyliśmy! A momentami było naprawdę ciężko! Miasto 44 Jana Komasy wzbudziło w nas mieszane uczucia. Z jednej strony dobry film batalistyczny, świetny dźwięk i muzyka, naturalne aktorstwo, świetne odwzorowanie zniszczonej Warszawy… z drugiej – sceny rodem z animowanego love story, hiszpańskiego horroru, strzelanki typu Medal of Honor, spowolniony videoklip, duuuużo krwi, brrr…
         Co na to nasi wychowankowie? Podobało się, ale jakoś tak nie do końca. Młodzi mówią, że można było zrezygnować z banałów, dać im jakieś zaskoczenie, i nie spłycać aż tak wątku miłosnego…
         Co na to żyjący powstańcy? Pytają, gdzie była w filmie przyjaźń, braterstwo broni, subordynacja, ideały, dla których umierali ich bliscy, granica między sacrum a profanum?
         Niedosyt, albo nienasycenie jakby szepnął Witkacy – jak kto woli. A szkoda, bo film młodego przecież reżysera miałby szansę na bardzo wysoką pozycję w polskim kinie historycznym.